Postrzelony na Majdanie w oko przez Berkut. Artur Cyciurski z Baru

Po prawej Artur Cyciurski18 lutego prezes Stowarzyszenia Polaków w Barze Artur Cyciurski podczas starć z „Berkutem” na kijowskim Majdanie został ranny w oko. Prawie natychmiast zaoferowano mu pomoc w leczeniu w klinice MSWiA w Warszawie. O pobycie w kraju przodków oraz stosunku Polaków do gości zza wschodniej granicy Artur opowiedział dziennikarce „Słowa Polskiego”:

Jak Pan trafił do Warszawy na leczenie po walkach na Majdanie?

– Można powiedzieć, że w pierwszej kolejności pomogli mi ukraińscy parlamentarzyści. Oni zobowiązali się by pomagać tym, którzy ucierpieli podczas starć na Majdanie. 18-20 lutego nikt nie mógł zagwarantować bezpieczeństwa tym, którzy trafili do szpitala z obrażeniami postrzałowymi. W pewnym momencie otwieram zdrowe oko i widzę że przyszła do mnie jedna z takich „deputatek”, Lilia Gryniewicz, i zaproponowała by pojechać na leczenie do Polski (jedyny wymóg – to ważny paszport zagraniczny). Ta pani do nas przyszła razem z grekokatolickim metropolitą Borysem Gudziakiem. Warto tutaj wspomnieć o tym, że kapłani cerkwi grekokatolickiej przez cały czas byli obecni na Majdanie.

Na propozycję tej deputowanej przystało kilka osób. Inni nie mieli paszportów zagranicznych, jeszcze inni woleli zostać w szpitalu ukraińskim. Działać trzeba było szybko, ponieważ nadchodził wieczór, do szpitala dowożono coraz to nowych rannych i zabitych. W takim momencie, jak to się mówi – dwa razy nikt nie pyta. Nam powiedziano, że jeżeli mamy rodzinę albo znajomych w Kijowie, żeby nas do następnego ranka zabrali bo ciągle dowożono inne ciężko ranne ofiary starć. Po zabiegu pojechałem do krewnego z Kijowa i czekałem na wyjazd do Polski w jego domu. Z transportem pomogli nam ludzie z Automajdanu.

W jakich okolicznościach Pan został ranny?

– To stało się na skrzyżowaniu ulic Szowkowycznej oraz Instytuckiej kiedy Majdanowcy z drugiej strony skrzyżowania przedarli się przez linię obrony Berkutu i  się zablokowali z drugiej strony przed budynkiem parlamentu ciężarówkami. Doszło do starcia, w ruch poszły kamienie. Przede mną nikogo nie było, nachyliłem się i w tej pozycji dostałem kulą w oko…

Jaki nastrój panował w waszych szeregach? Czy był Pan w sotni?

–  Nie, jaka tam sotnia… Przyjechałem do Kijowa 18 lutego, jak i większość moich przyjaciół z Baru. Mogę dużo opowiedzieć o tych sotniach, ale ze względu na szacunek do ich członków, nie mam prawa tego robić. Niech żołnierze Majdanu sami o sobie opowiadają.

Przybyłem do Kijowa razem z dwoma członkami Stowarzyszenia Polaków w Barze, ich syn Aleksy Paciora stał na innej ulicy i w Parku Mariinskim trafił do niewoli. Staliśmy pod sztandarem „Bóg jest z nami”. Z Baru jeszcze były dwie osoby, do nas dołączył także przyjaciel z Winnicy, Kostia Ryżkow, właściciel „Zamkowej ławki”. Razem z nim wydłubywaliśmy kostkę brukową z ulicy Instytuckiej. Wokół nas latały kamienie, kule, koktajle Mołotowa… Było bardzo niebezpiecznie. Nasi z Baru nawet zdobyli trofea – naramienniki starszego porucznika milicji oraz podpułkownika.

Zaczęło się starcie blisko 10.30 (18 lutego).  Milicjanci rzucali granaty i strzelali z dachów budynków do protestujących gumowymi kulami. Wieczorem pojawili się snajperzy, którzy wykorzystywali już ostrą amunicję i strzelali w głowę, serce albo szyję. Mniej więcej o drugiej zostałem postrzelony w oko.

Jakim transportem dotarliście do Polski?

Dolecieliśmy samolotem. Automajdanowcy pozbierali tych rannych, którzy byli u krewnych i zawieźli wszystkich na lotnisko. Spotkałem tam także tych, z którymi byłem w jednym pokoju w kijowskim szpitalu.

Warto podziękować i ukraińskim, i polskim lekarzom. Oni zrobili wszystko co trzeba było zrobić w tych  strasznych chwilach na bardzo wysokim poziomie. Moja córka nawet napisała dla nich wiersz w imieniu ukraińskich rannych w podziękowaniu za troskę i opiekę…

Czy było do was negatywne nastawienie typu: „Przyjechali do nas banderowcy i musimy się teraz nimi opiekować”?

– Absolutnie nie. Polacy pytali o bieżącą sytuację, próbowali pomóc. Opowiadaliśmy im to, co widzieliśmy na własne oczy, niczego nie ukrywając.

Czy leczenie w Polsce różni się od leczenia na Ukrainie?

– Trudno porównywać w chwili, kiedy lekarze nie wiedzą kogo mogą przywieźć w następną chwilę, czy przyjdzie milicja, która wszystkich zaaresztuje. Nawet jak leżysz w bandażach w nocy w pokoju to boisz się nawet skrzypu drzwi. W naszym pokoju leżeli bardzo różni ludzie, z różnymi obrażeniami – niektórzy bardzo ciężko ranni, tracący dużo krwi, inni dopiero po operacji. Kiedy trafiłem do szpitalu to w pokoju nas było tylko dwóch, a już wieczorem ten pokój był przepełniony rannymi a nowe ofiary wciąż dowożono i dowożono. Ale każdy mógł liczyć na fachową pomoc, każdy otrzymał potrzebne leki…

Położono mnie w szpitalu Aleksandrowskim, na ulicy Szowkowicznej, wydział oftalmologiczny. To jedno z najlepszych centrum oftalmologicznych na Ukrainie. Lekarze nie wychodzili w ogóle ze szpitala, nawet spali tam by nikogo nie pozostawić bez opieki. Lekarka, która mnie operowała też non-stop była w szpitalu. Jej ojciec też został ranny, praktycznie w taki sam sposób, jak i ja, postrzelony w oko.

Do szpitala po walkach trafiali tylko mężczyźni czy też i kobiety?

– W większości mężczyźni. Ale nie wiem dokładnie, nie mieliśmy czasu tam nawiązywać znajomości, ponieważ większość z nas podawała wymyślone imiona i nazwiska z obawy przed aresztem. Niektórzy uciekali ze szpitala, w Polsce poznałem jednego chłopaka z Kijowa, który powiedział, że 64 osoby, które milicja zabrała ze szpitali, gdzieś zginęły.

Czy uważa Pan, że lista ofiar starć na Majdanie może jeszcze się powiększyć?

– No tak, już są 102 czy 103 ofiary według oficjalnych źródeł, a lekarka Olga Bohomolec powiedziała, że dotychczas nie mogą odnaleźć blisko 300 osób. Myślę, że niedługo dowiemy się o większości zabitych. Samoobrona na pewno nie pozostawi tej sprawy bez wyjaśnienia. Trzeba zbadać wszystkie środowiska majdanowców. Pamiętam, jak przed nami na Instytuckiej stanęło pięcioro młodych chłopców z drewnianymi tarczami. Dla mnie oni są uosobieniem Bohaterów Krut czy Orląt Lwowskich – po prawej i po lewej stronie nikogo nie było, my starsi zaczęliśmy odchodzić w kierunku barykad. Ci chłopcy po prostu stali przed śmiercią osłaniając nas tarczami. Takich grup było kilka. Mój kolega, lider Barskiego Majdanu, który niedawno został wybrany na przewodniczącego barskiej administracji rejonowej dużo więcej czasu spędził na Majdanie i opowiada straszne i szokujące rzeczy o okrucieństwach ze strony milicji i tituszek w Kijowie.

Czy może Majdan stać się łączem, jednoczącym Ukrainę i Polskę?

– Sądzę, że Majdan zapoczątkował absolutnie nową stronę naszej wspólnej historii. Uważam, że Polska zawsze nas wspierała, a po wydarzeniach listopada 2013 – lutego 2014 ukraińsko-polska przyjaźń będzie miała nowy wymiar i popatrzymy na wspólne dziedzictwo z trochę innego punktu widzenia.

Opracowanie Ania Szłapak, bwp

 

Zdjęcia z Kijowa oraz Warszawy udostępnione przez Artura Cyciurskiego

{morfeo 531}

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *