O Rusi i Podolu w prasie powstania styczniowego. Prasa ukraińska a powstanie styczniowe

Polskie państwo podziemne w powstaniu styczniowym – tak doskonale opisane przez śp. Franciszkę Ramotowską – poza rozbudowanymi strukturami cywilnymi i wojskowymi, pocztą, systemem podatkowym i służbą zagraniczną posiadało również własną prasę. Wydaje się, że w komentarzach ukazujących się z okazji 150. rocznicy wybuchu powstania, element ten nie został dostatecznie opisany. Temat jest jednak ważki i to przynajmniej z dwóch powodów. Duża aktywność publicystów tamtego okresu wskazuje po pierwsze i po raz kolejny na zaangażowanie w sprawę patriotyczną – w tym wypadku przy użyciu pióra, po drugie jest doskonałym materiałem do studiów nad próbą kształtowania świadomości społeczeństwa. Społeczeństwa, które wcale nie stanęło murem za powstańcami, o czym pisał chociażby Józef Piłsudski w „Roku 1863”. Nie było treuga Dei, ani zgody narodowej. A skoro nie było, to istniała konieczność pracy ideologicznej nad tymi, którzy, mówiąc językiem teoretyków nacjonalizmu, stanowili masę etno-lingiwstyczną, nie będącą jeszcze współczesnym narodem, posiadającym świadomość polityczną.

Ważnymi elementami w przestrzeni zajmowanej przez prasę powstańczą było to, co pisano o Ukrainie i  na Ukrainie.

I. Wyłączając z tych rozważań okazjonalnie pojawiające się doniesienia z tego obszaru, trzeba w pierwszej kolejności zwrócić uwagę na pismo „Powstanie na Rusi” poświęcone wyłącznie tematyce zasugerowanej w tytule. Był to organ Rządu Narodowego, wydawany w Warszawie w maju 1863 roku. Na pytanie dlaczego tak krótko (bo na przestrzeni jednego miesiąca), odpowiedź jest prosta, choć nieco bolesna. Otóż wobec upadku powstania ukraińskiego w trzeciej dekadzie maja, dalsze wydawanie pisma okazało się po prostu bezprzedmiotowe. Lepiej bowiem było sprawę przemilczeć, niż podkreślać, że na południowo-wschodnich obszarach dawnej Rzeczpospolitej walki zamarły zupełnie. Tymczasem, pierwszy numer gazety zawierał krótki bilans powstania i jednocześnie przypominał o jedności ziem ukraińskich z Litwą i Koroną:

4 miesiące już upływa, jak hasło walki z najazdem powołało pod sztandary narodowe wszystkie ziemie polskie, jęczące pod jarzmem moskiewskim.
Ruś od 5 wieków dzieląca z nami złe i dobre losy aż do obecnej chwili dla przykrych warunków, wśród których istnieje, nie brała udziału w walce ze wspólnym wrogiem i zmuszoną była poprzestawać tylko na niemej boleści, widząc z dala powiewające proporce narodowe.

Tak pisano 20 maja 1863 roku, usprawiedliwiając przed czytelnikiem w Królestwie fakt, iż Ukraina przyłączyła się do powstania z pewnym opóźnieniem. Kiedy to jednak nastąpiło, w Warszawie zapanowała olbrzymia radość:

Dziś możemy oznajmić narodowi, że i dla Rusi nadeszły już dnie boju i chwały.
8 V Ruś powstała na całej swej przestrzeni od Bugu po Dniepr, od źródeł Prypeci po dalekie kresy Ukrainy. Powstała silna zbrojnym ramieniem, wiarą w lepsza przyszłość, przynosząc ludowi wolność i własność.

Wzmianka o własności jest oczywiście aluzją do „Złotej Hramoty” –  dokumentu, który w porozumieniu z Rządem Narodowym opracował Wydział Prowincjonalny Rusi i który był dostosowaną do lokalnych warunków wersją manifestu styczniowego. Wśród głównych jego postanowień znalazły się – oprócz uwłaszczenia chłopów – swoboda wyznania oraz wzięcie kleru prawosławnego pod opiekę państwa i wypłacanie mu wynagrodzenia.
Widać zatem dobrze, że Warszawa wykazywała duże zainteresowanie sprawami ukraińskimi i zainteresowanie to znalazło żywy oddźwięk w powstańczej prasie Królestwa Polskiego.
A jak na tym tle wyglądała publicystyka lat 1863-64 na Rusi?

II. W zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie znajduje się egzemplarz 5go numeru gazety „Ukrainiec” z 1 marca 1864 roku. To bardzo ważne archiwalium pokazuje, że zainteresowanie Rusią w Koronie było odwzajemnione. W odległym Kijowie, gdzie ukazywało się pismo, nie zginęła świadomość łączności z pozostałymi ziemiami Rzeczpospolitej i mimo dogasania ruchu powstańczego, nastrój wciąż był bojowy:

Bracia Mazury, Litwini i wszyscy, którzyście walczyli z barbarzyństwem, nie upadajcie na duchu, bo bies Moskal jeszcze nie policzył się z nami, co Wy zaczęli, na nas przychodzi kolej zakończyć, wszyscyśmy jednej ziemi synowie i obywatele Polski najechanej, okradzionej i ukrzyżowanej.

Wzruszający jest fragment, w którym autor tekstu, zwracając się do braci w Królestwie, których nazywa Mazurami, pisze:

Piszemy do Was ten numer Waszym dialektem abyście prędzej go zrozumieli
dodając w chwilę potem:
Pisujcie po polsku bo my doskonale rozumiemy i nie potrzeba tłumaczów.

Tak więc Polacy piszą do Rusinów w ich języku, a ci odpowiadają im po polsku. Sytuacja ta jest wcieleniem w życie pięknej idei wzajemnego szacunku między narodami konstytuującymi Rzeczpospolitą. Jakże daleko jest do szaleństw II RP, która kazała braciom Ukraińcom mówić po polsku i wyzwalała w nich agresję. Jakże daleko do szaleństw UPA, której żołnierze cięli Polaków piłą, tylko dlatego, że byli Polakami. Jakże daleko do czasów, w których jedni i drudzy zapomnieli, że żyliśmy pod wspólnym niebem i wspólną mieliśmy matkę!

Popiersie Józefa Hauke w KrakowieTymczasem jest rok 1864. Kijów zwraca się z prośbą o przysłanie zdolnego generała Józefa Hauke-Bosaka, dowódcy najdłużej utrzymującego się dużego oddziału zbrojnego, ażeby wskrzesił powstanie ukraińskie:

Możeby nawet i lepiej było na początek, abyście nam waszego Bosaka odstąpili, sami to ocenicie… Dziś potrzebujemy oficerów, ale oficerów nie od parady: takich, którzy odważnie i roztropnie na wroga prowadzą – którzy chlebem i trudami żołnierza potrafią się obejść – którzy nawet ubraniem zbliżą się do ludzi, jako tańsze[m] i wygodniejsze[m].

Niestety, na Ukrainie nie wiedziano jeszcze, że generał Bosak – w dużej mierze nie ze swojej winy –  został rozbity 21 lutego w bitwie pod Opatowem i na pomoc Rusinom przyjść już nie mógł.

Druga część trzystronicowego tekstu zawiera między innymi apel do „Haliczan”, czyli do Ukraińców zaboru austriackiego, którzy do tej pory nie ruszyli się wcale. Trudno zresztą im się dziwić: tamtejsi Mazurzy, by użyć ówczesnej terminologii, zajmowali się głównie paradowaniem, a po przekroczeniu rosyjskiej granicy, po pierwszym ataku nieprzyjaciela, rzucali broń i uciekali. Trudno zatem mieć pretensję do Haliczan, skoro nie było komu poderwać ich do walki. Apel „Ukraińca” wzywał jednak do wystąpienia:

Bracia Haliczanie! Wasze nieukontentowania mocno nas zasmucają, albowiem i wy musicie się wziąć do dzieła, nie czekając na nasz powrót z siedziby carów.

Niestety, mimo iż autor tekstu podpisywał się „Wernyhora”, nie miał on daru jasnowidztwa. Tak jak generał Bosak nie przybył na Ukrainę, tak też „Haliczanie” nie powstali przeciw panowaniu Austriaka Hipokryty. Jednak nie w tym rzecz. Dzisiaj, po 150 latach ważne jest to, że w przeciwieństwie do pojawiających się raz po raz opinii, w powstaniu styczniowym nie wzięła udziału jedynie polskojęzyczna, rzymskokatolicka szlachta, ale przedstawiciele – niekiedy nieliczni – wszystkich narodów tworzących Rzeczpospolitą przedrozbiorową, a więzi między nimi mimo presji zaborcy rosyjskiego nie uległy zerwaniu.

Na koniec chciałbym zaprosić naszych drogich Czytelników, by – jeśli tylko mogą – odwiedzili poświęconą powstaniu styczniowemu wystawę „Orzeł, pogoń i archanioł”, którą współtworzyłem. Sporą jej część poświęciliśmy Ukrainie. Wystawa w marcu 2013 roku stoi przed kościołem Niepokalanego Poczęcia NMP w Katowicach.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *