„Czerwony terror” rządów sowieckich 20-lecia międzywojennego XX wieku pozbawił życia niezliczoną liczbę osób i rozkiełznał najdziksze instynkty zwierzęce u bolszewickich decydentów i funkcjonariuszy w całym swoim okrucieństwie.
Były to metody i działania tak barbarzyńskie, tak ohydne, że niejednemu z nas uwierzyć w nie trudno, i tylko ci, którzy wówczas bezpośrednio zetknęli się z tym szaleństwem i ohydą, widzieli w nich tylko słaby odbłysk prawdy i rzeczywistości, która stokroć te opisy przewyższa.
Mordercy z czeki
Śmiercią karane były w Rosji za czasów panowania sowieckiego wszystkie możliwe występki i wykroczenia.
Kontrrewolucjoniści, dawniejsi generałowie carscy i ministrowie, urzędnicy policyjni i agenci, fabrykanci i posiadacze ziemscy, oficerowie i urzędnicy, mordercy i rabusie, podpalacze i rzezimieszki, drobni spekulanci i handlarze, fałszerze monet i osoby, którym przypadkowo wpadły w ręce jeden lub dwa banknoty sfałszowane – do wszystkich nich stosowano karę śmierci. Nie było przestępstwa, którego by nie można było w Rosji ukarać śmiercią.
Nieograniczone prawo rozdzielania tej kary miały czerezwyczajki (CzeKa), których w najdrobniejszych mieścinach nie brakowało. Prawo apelacji nie istniało.
Czekiści rozporządzający nieograniczonym prawem nad życiem i śmiercią obywateli, w niewielu tylko wypadkach składali się z byłych rewolucjonistów. Byli to przedstawiciele wszystkich sfer społecznych, a najczęściej przedstawiciele mętów społecznych.
Najpowszechniejszą formą stosowania kary śmierci było rozstrzeliwanie. Zazwyczaj tracono ludzi masowo. Odbywało się to nierzadko w zamkniętym lokalu, jak np. w Moskwie w garażu, który nawet zaopatrzony był w rynnę odpływową, którą ściekała krew traconych ofiar. Zazwyczaj w czasie egzekucji puszczano w ruch motory samochodów, aby zagłuszyć strzały. Często jednak tracenie odbywało się na wolnym powietrzu, na podwórzu, lub gdziekolwiek poza miastem. Ofiarom zawiązywano oczy i oddział wojskowy czerezwyczajki dawał salwę, albo też kandydaci na tamten świat, pojedynczo otrzymywali strzał w tył głowy.
Jeżeli który z nich dawał jeszcze oznaki życia to dobijano go uderzeniami kolb w czaszkę. Przy masowych egzekucjach, skazani byli często zmuszeni do kopania sobie grobów. Ale były i inne sposoby tracenia np. sposobem chińskim odrąbywano głowy toporami. Tak zginął słynny generał Ruski.
Zakopywano też ofiary żywcem lub palono, zamieniano ludzi w słupy lodu, polewając ich w zimie na dziedzińcu zimną wodą, topiono nieszczęśliwych we wrzątku, krzyżowano, wbijano na pale i topiono całymi setkami.
Często przewodniczący trybunałów rewolucyjnych, ulegający zresztą tajnym nakazom z Moskwy, odgrywali rolę katów i sami polewali płonącym lakiem, smołą swoje ofiary, a następnie zdzierali żywcem z ofiary oparzoną skórę i dopuszczali się innych jeszcze udręczeń. Tak więc wbijano gwoździe za paznokcie, miażdżyli delikatne części ciała (przyrodzenie u mężczyzn, piersi u kobiet), wciskali gałki oczne, bili do krwi po głowach kolbami rewolwerów itd.
Wykopywane później zwłoki ofiar bolszewickiego panowania wykazywały niewiarogodne okaleczenia.
Za czasów carskich katami byli zazwyczaj dawniejsi kryminaliści, bandyci itp. Czasy bolszewickie przekazały historii specjalny rozdział, poświęcony kobietom, spełniającym rolę katów. Kobiety-katy były w Odessie, Wołogdzie, Baku i w Moskwie, a bodaj w całej Rosji.
Jedną z najznamienitszych postaci wszechrosyjskiej czerezwyczajki był lekarz nazwiskiem Kedrów. Objeżdżał on całą Rosję ze swoim specjalnym pociągiem karnym, sporządzał wszędzie listy kandydatów do stracenia i kazał ich setkami rozstrzeliwać. Żona jego własnoręcznie setkom ludzi odebrała życie, mąż jej skończył w szpitalu psychiatrycznym.
Znaną była w Moskwie kobieta (Żydówka), która zjawiała się zazwyczaj w więzieniu butyrskim po swe ofiary z papierosem w ustach, szpicrutą w ręce i rewolwerem za pasem.
W Moskwie znany był też niejaki Iwanow, którego nazywano komisarzem śmierci. Regularnie, w pewnych odstępach czasu, przejeżdżał on w zamkniętym aucie do więzienia i zabierał ze sobą swe ofiary.
W korytarzach, w celach, panowała w takich momentach śmiertelna cisza, albowiem nikt nie wiedział, na kogo przyszła kolej. Więźniowie ukrywali się wówczas pod pryczami, nie dawali żadnego znaku życia, gdy usłyszeli wyczytane swoje nazwiska, a kiedy ich gwałtem zabierano, chwytali się kurczowo żelaznych prętów swoich łóżek. Ci i owi zażywali wówczas pospiesznie truciznę, aby w ten sposób wyzwolić się z rąk katów.
Jeszcze większe tortury przeżywali ci, których za wcześnie przeprowadzono z więzienia do czerezwyczajki i którzy musieli tam dlatego po kilka dni wyczekiwać aż nagromadzi się wystarczająca ilość skazanych na śmierć. Niektórzy z nich nie doczekawszy się tej chwili dostawali pomieszania zmysłów. Tych mordowali kaci bolszewicy bez żadnych ceregieli.
Wielu z tych katów, dręczonych wyrzutami sumienia i wizjami ofiar przez nich pomordowanych, skończyło w szpitalu wariatów.
Relacja Rosjanki, która uciekła do Polski
Pewna Rosjanka, której udało się uciec z bolszewickiego „raju” do Polski, przebywając w Łucku, opowiadała:
»Wrzucono mnie wraz z kilkuletnim dzieckiem do ciemnego lochu o wilgotnych ścianach, małych zakratowanych oknach, przez które żaden promień słońca nie przeniknie. Były tu wszystkie warstwy ludności, ludzie różnej narodowości, mężczyźni, kobiety, dzieci. Przez cały czas karmiono nas ludzkim mięsem i mózgami. Wprawdzie chciano nas przekonać, że jest to mięso zwierzęce, jednak przy jedzeniu okazywało się, że są to niewątpliwie poszczególne części ciała ludzkiego.
W tydzień po moim aresztowaniu, przyprowadzono do nas jakąś byłą bolszewiczkę w stanie odmiennym, która rzekomo zdradziła Polsce jakieś plany bolszewickie. Nieszczęśliwą ofiarę rozebrano do naga, rozciągnięto na ziemi, ręce i nogi przymocowano sznurem, następnie przystawiono stół i krasnoarmiejcy skakali w okutych butach na brzuch swej ofiary. Po pierwszych skokach usłyszeliśmy nieludzki wprost krzyk męczonej kobiety, wszak przecież już nowe życie poczęło się w jej łonie, zwolna jęki ścichły, a na ziemi zobaczyliśmy zamiast kwitnącego do niedawna życia ludzkiego, bezkształtną masę.
Na drugi dzień przyszli siepacze po mego brata. Chcąc wzbudzić litość w sercu oprawców, posłałam mą dziecinę, by się pożegnała z wujciem, lecz skoro dziecko z płaczem przylgnęło do niego, jeden z katów kopnął je tak, że z rozciętą główką upadło. Dziecko z bólu i strachu podniosło krzyk, lecz zamiast litości, jeden z żołdaków porwał je za nogi i główką uderzył tak silnie o ścianę, że mózg opryskał bliżej stojących.
Gdyby nastąpił przewrót w Rosji – i czerwony tron carów bolszewickich runął, zgłosiłabym się na kata, by choć w części pomścić niewinnie przelaną krew i wyrządzone krzywdy«.
Tak oto wyglądało życie w raju Bolszewii. Było to straszliwe i anormalne życie, o którym nie mieli pojęcia na Zachodzie! A jednak byli i w Polsce ludzie, bałamuceni przez żydów, którzy do takiego życia i do takiego raju wzdychali.
Paweł Glugla na podstawie tekstu w „Nowa Zorza. Pismo społeczno-polityczne i oświatowe”, R. 2(33):1926, nr 1, 06.12.16 r.