Przyglądając na serwisach typu Polona zdjęciom Kozowej – miasteczka na Tarnopolszczyźnie możemy natknąć się na zdjęcie fabryki rosolisów hrabiego Szeliskiego – trunków alkoholowych cenionych na terenie zaboru austriackiego oraz II RP. Nazwa Rosolis pochodzi od łacińskiego określenia „ros solis”, czyli rosa słoneczna, a także od dodawanych do pierwszych receptur liści owadożernej rosiczki, które wydzielały błyszczące krople kleistej cieczy przypominające krople rosy. Nalewki te uważano nie tylko za lekarstwa, ale także za wykwintne przysmaki.
Receptura Rosolisów trafiła do Polski w XVII wieku. Dawna Uprzywilejowana Fabryka Likierów, Rosolisów i Rumu Alfreda hr. Potockiego w Łańcucie zasłynęła z produkcji tych znakomitych trunków. Znane w całej Europie Rosolisy z Łańcuta uchodziły za najlepsze i najdroższe alkohole podawane na ucztach możnych ówczesnego świata. Rosolisy były znane już w XIV w. Jako pierwsi zaczęli je wytwarzać Włosi, najpierw alchemicy, a później zakonnicy i likworyści.
W Kozowej stał folwark i pałac hrabiego Henryka Szelińskiego, który był właścicielem nie tylko ziem kozowskich, ale również fabryki rosolisów – najlepszych i najdroższych likierów aromatyzowanych płatkami róż, kawy czy ziół.
Miasteczko Kozowa znajduje się między powiatowymi Brzeżanami a wojewódzkim Tarnopolem. Przepływa przez nie rzeka Koropiec – dopływ Dniestru. Położone jest w dolinie, którą otacza pagórkowaty teren poprzecinany potokami i stromymi dróżkami.
W Kozowej na skraju miasta wita gości stara karczma Chajki Kron, której wnuk Dawidek gra wieczorami na cymbałach. Najciekawsze jest to, że wewnątrz karczmy na środku znajduje się studnia z najlepszą wodą w całym miasteczku; podobno lekko mineralizowana. Najważniejszy jak wszędzie jest rynek. W ratuszu można było załatwić sprawy urzędowe, a w budynku sądu powiatowego rozstrzygnąć spór o miedzę.
W zależności od wyznania jedni modlą się w kościele rzymsko-katolickim, inni w cerkwi lub synagodze. Te trzy budynki stały w niedalekiej odległości od siebie. Była także powszechna szkoła siedmioklasowa, do której jeszcze przed I wojną św. uczęszczało około 250 dzieci.
Zakupy w Kozowej można było zrobić w 16 sklepach: u 8 właścicieli żydowskich, 6 polskich i 2 ukraińskich. Sklep mięsno-wędliniarski Bajora, księgarnia Scherra, tzw. sklep „żelazny” u Ukraińca – to tylko przykłady. Na dłużej można się zatrzymać w hotelu z restauracją, a na coś słodkiego zaprasza cukiernia.
Jeżeli trafilibyśmy do Kozowej w czwartek – dzień targowy lub na doroczny jarmark, miasteczko wypełnia się tłumem ludzi, furmanek, kramów i kramików. Można było kupić wszystko; od „baloników na drucików”, świętych obrazków po konia i krowę. Poza rynkiem w minionych wiekach stał zamek Moszyńskich, niestety zostały po nim tylko ruiny.
W rynku i jego pobliżu mieszkają najzamożniejsi z Kozowej, więc ich sklepy, domy były murowane i najpiękniejsze. Pozostali, ubożsi grupowali się na przedmieściach, tworząc swego rodzaju dzielnice. W jednej Polacy – to tzw. „Mazurkówka”, druga Rusini – Ukraińcy i Zatyle – Żydzi.
Ludność Kozowej w czasach II RP liczyła od 5-7 tys. osób. W 90 proc. zajmowali się oni rolnictwem, pozostali 10 proc. to urzędnicy, wojskowi, rzemieślnicy, handlarze i pracownicy kolei.
Na licznych drogach wychodzących z rynku do przedmieść w dni deszczowe panowało błoto, a w słoneczne wszechobecny kurz. Kostką brukowa otoczone były tylko budynki urzędowe w rynku.
Do czasu opuszczenia przez Polaków Kozowej (1945r.) nie było prądu. Tylko zaradny proboszcz polskiego kościoła w Wigilię 1938r. rozświetlił świątynię dziesiątkami żarówek za pomocą jakiegoś agregatora. Nie było również kanalizacji. Pranie i kąpiel w rzece były na porządku dziennym. Mycie w domu, w wodzie przyniesionej ze studni. W zagrodach prawie w ogóle nie było sadów.
Niedostatek ludzkich domostw rekompensowała jednak panorama pól, łąk, też ugorów na otaczających miasto wzniesieniach i dolinach. Złota pszenica, błękitny len, słoneczniki i rzepak tworzyły widok, którego zapomnieć nie można.
Leave a Reply