Z pow. tarnopolskiego gazeta „Diło” otrzymała następującą korespondencję:
Co dnia czytamy zarówno w ruskich, jaki w polskich i niemieckich pismach wiadomości o głodzie w Rosji. Szczegółowo obliczają te pisma, na jak długo jeszcze poddanym rosyjskim wystarczy chleba, a ile im jeszcze będzie potrzeba, skwapliwie opisują, jak tam tanio wysprzedają bydło itp. A o naszej nędzy w Galicji, o głodzie, który nam grozi, nikt i nie wspomni, chyba tylko poseł Barwińsk w Radzie państwa wspomniał o myszach. Może tam sfery kierujące i prasa myślą, że galicyjski lud rolniczy w roku obecnym z powodu drożyzny opływa w dostatki. A tymczasem u nas po wsiach nędza okropna. Zboże drogie, ale nie ma co sprzedać, a biedni nie mają za co kupić. To już czwarty rok nie dopisuje. W pierwszym roku były jeszcze dawniejsze zapasy. W drugim zapasy te były już tylko gdzie nie gdzie, ale oto już drugi rok nigdzie nie ma żadnego zapasu. Gdzie jeszcze grad nie wytłukł, tam przynajmniej ten, co ma więcej gruntu, nie będzie cierpiał głodu. Ale kogo grad nawiedził, temu już dawno chleba nie stało. Przy czym kartofle i buraki również nie urodziły, a kapustę zalały ulewy. Pasieka całkiem chybiła i pociągnęła za sobą wielkie straty. Ale tego nikt nie liczy i nie spisuje, a przecież warto by poznać swoją nędzę prędzej niż cudzą, może by się na nią znalazła jakaś rada.
Podawali ludzie o odpisanie podatku, ale o odpisaniu nie ma ani słychu, płacić trzeba! Myszy powyrządzały już ogromne szkody, kto siał na ściernisku, ten na wiosnę będzie musiał wszystko przeorywać. Epidemie różnego rodzaju, tak między dziećmi jak i między starszymi zabierają dużo ofiar. Najwięcej padają ofiarą ci, co się źle odżywiają. Jedno z pism przytacza jako coś niesłychanego, że w Rosji sprzedają konie po 7 rubli. Jakiż nam wstyd czytać te słowa! Przecież przed dwoma laty samiśmy sprzedawali konie po 3, 2, a nawet po jednym zł., a i w roku obecnym sprzedają konie po 3 zł.
Przy drodze prowadzącej z miasta wszędzie ścierwo. Żydzi skórę zabrali, ścierwo pozostawili na żer psom i wronom, a za dwie lub trzy doby przychodzą po kości. Koni i tak było mało u naszych podolskich włościan, a tego roku będzie jeszcze raniej. Wprawdzie słomy jest po trosze, ale ziarna nie ma, a nieraz i ostatnie okłoty musi człowiek sprzedać. Lasy u nas już powycinali; po paliwo trzeba jechać daleko, a tu nie ma czym i z czym, trzeba więc nie tylko głód ale i chłód cierpieć. Wydobędzie kto jaką ćwierć ziarna na jadło, to nie ma gdzie zemleć — jedź z milę, dwie lub trzy do młyna, bo u nas młynów teraz mniej, nasze podolskie rzeki zubożały w wodę, a wiatraki wszystkie poznoszono. Przy szacowaniu gruntu komisje nie uważały na brak wody, młyna, pastwiska, sianożęcią i drzewa, a tylko zważały na jakość gruntu, a przecież do rolnego gospodarstwa wszystko jest potrzebne.
Mówią zazwyczaj, że górski naród jest biedny, a podolski w porównaniu z nim szczęśliwy. Prawda, kiedyś to tak było, ale teraz zmieniło się całkiem. Porównajmy: w górach zbudować chałupę lub jaki budynek nie trudno, paliwo tanie, o pastwisko łatwiej, młyn prawie w każdej wsi, z sadu dochód jaki taki i grzyb się znajdzie na lato i na zimę, a Podole zawsze tylko na zboże czeka, a jeżeli zboże nie dopisze, to co rolnik ma czynić? Dawniej był zarobek furmanką, ale kolej go podcięła. Był zarobek z hodowli nierogacizny, ale wskutek bardzo częstych kontumacyj hodowla upadła i upadnie jeszcze więcej, gdy wejdzie w życie pozwolenie na sprowadzanie świniny z Ameryki. Przemysł domowy chyli się do zupełnego upadku, gdyż karty prze myślowe zabijają go w samym zarodku. Krótko mówiąc – smutno na naszym Podolu!
Piszę tych kilka słów, by ludzie dobrej woli chcieli pomyśleć coś o tej nędzy, i żeby posłowie sejmowi, gdy się niezadługo zbiorą na sesję, coś poradzili. Może by Sejm chciał się postarać na ten rok o zmniejszenie podatku gruntowego lub wyjednał jakie zapomogi lub przynajmniej jaki zarobek, bo nędza ostateczna!
Jan Matkowski na podstawie tekstu Iwana Franki, 30.09.16 r.