Kresowa poezja. Zygmunt Krasińśki – wieszcz, zainspirowany Podolem

Zygmunt Krasiński cztery razy odwiedzał posiadłości swojej babci Antoniny Krasińskiej w Dunajowcach na Podolu. Po raz pierwszy przyjechał tutaj w wieku 10 lat tuż po śmierci matki i odwiedził Okopy Św. Trójcy na skalistym brzegu Dniestra. Ta historyczna miejscowość wywarła duże wrażenie na nim, pod jego wpływem Krasiński napisał „Nie-Boską komedię”.

Po raz kolejny wieszcz literatury polskiej przyjechał na Podole w 1825 roku, sporządzając po drodze „Dziennik podróży” i nawiązując romantyczne stosunki z Delfiną Potocką, które zaowocowały napisaniem ponad 5000 listów z obydwu stron.

W 1828 roku Zygmunt, już jako student, przyjeżdża do babci z kolegą Gaszyńskim. Zwiedzili razem Muszkutyńce i Jarmolińce i atrakcje „Podolskiego Manczesteru”, jak nazywano Dunajowce w pierwszej połowie XIX wieku.

Po raz ostatni Zygmunt Krasiński przyjechał na Podole w 1844 roku po śmierci babci. Spędził dużo czasu w miejscowym kościele parafialnym na rozmowach z księdzem, który był wielbicielem twórczości młodego poety.

Red., BWP

Serce mi pęka, światło się umyka

Serce mi pęka, światło się umyka
Sprzed oczu moich. Wszystko, co kochałem,
Jak Bóg dalekie lub jak chmura znika;
Pierś jednak żyje i oddycha – szałem,
Choć ręka śmierci przytknięta do serca.
Chyba czas przyjdzie, czas, uczuć morderca,
Co wszystko zjedna, pogodzi, zabije,
Na starych gruzach z róż świeżych uwije
Nową koronę lub nauczy szydzić
Z ułud młodości i młodość pochowa;
A pierś ma wtedy dawnych marzeń wdowa,
Co czciła dawniej – będzie nienawidzić!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Iskra geniuszu na cóż mi się zdała?
Tliła się tylko w głębiach mojej duszy.
Dziś nie dojrzana, już tak wątła, mała,
Że może jutro wśród ducha katuszy
Wymrze jak perła długo nie noszona,
Zniknie jak kropla w południowym skwarze,
Jako kwiat, w pączku nie rozwity, skona,
I sam zostanę, jak staro ołtarze,
Na których leżą węgle i popioły,
Lecz bogów nie ma ni ofiar, ni woni.
Przechodząc obok, szydzi lud wesoły,
Starzec lub dziecię chyba łzę uroni!
Gdybym nie kochał śmiertelnej piękności
I ust nie złożył na widomym czole,
Byłbym tą iskrą, spadłą mi z wieczności,
Pożar rozniecił na ziemskim padole
I duszę moją pozaludniał tłumem
Żyjących myśli, z nich skleił posłaci
Wspaniałe, wielkie, boskich skrzydeł szumem
Byłbym się wyniósł nad głowy współbraci!
Dziś już za późno! Dusza jest jak ciało:
Gdy się raz psuje, a nadpsutej części
Od zdrowych siłą nie oderwiesz całą,
Złe się rozbiegnie i wszędzie zagości.
Lecz ciało tylko, szczęśliwe, umiera,
Ciała, przebrane, tylko cichną jęki:
Duch nieśmiertelny sam siebie rozdziera,
Nie ma dla niego ostatecznej męki!
Ból, co w nim rośnie, róść musi jak życie,
Krzewić się, bujać, szumieć i rozlegać,
Wciskać się gwałtem lub wdzierać się skrycie
I jak krew żyły, tak myśli obiegać!

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *