Pod koniec sierpnia 1917 roku sytuacja Polaków na Podolu pogorszyła się do tego stopnia, że wielu z nich postanowiło uciekać do kraju przodków. Proponujemy państwu fascynującą opowieść Marii z Grocholskich Hieronimowej Sobańskiej o ucieczce przed zbliżającymi się bandami bolszewickimi…
– Zbierajcie się prędko, zabieram was do Winnicy i jedziemy do Polski! – z niedowierzaniem patrzę w okno i widzę mego brata, który zjawia się samochodem po tylu miesiącach i tylu przejściach! Zebrałyśmy się w jednej chwili.
Jadąc spotykaliśmy oddziały niby wojskowe, kozackie, zupełnie jak z opisów w „Ogniem i mieczem”. Do dziś w pamięci zostali mi zbrojni ludzie z tak zwanymi osełedcami (warkocze zaczesane z czoła), w czapkach czerwonych i papachach. Charakterystyczne watahy.
W Winnicy radosne i zarazem przejmujące spotkanie z moją matką, która mając już wcześniej okazję nie chciała wyjechać z mojego powodu.
Z Winnicy zaraz następnego dnia mamy zabrać się pociągiem atamana Semena Petlury, z którym mój brat się dogadał i otrzymał taką możliwość wyjazdu. Miał zabrać osób 10, a wywiózł 96 i szkoda, że nie więcej!
Nazajutrz tedy mamy jechać — moja matka, siostra, kilkanaście znajomych osób i my — to jest dziewczynki, ja i Staś, który musiał się ukrywać i parę dni wcześniej poszedł do Bracławia, gdzie go przygarnął ksiądz proboszcz Kwaśniewski. Trzeba dać znać Stasiowi o tym naszym wyjeździe. Po Stasia na rowerze jedzie pan Jesionkiewicz, dawny koniuszy z Pietniczan. Czas ucieka, pociąg już pod parą, a Stasia nie ma. W ostatniej dosłownie chwili on wpada na dworzec i tak jak jest, obszarpany, wskakuje do pociągu, który natychmiast rusza.
Jedziemy w nowym wagonie Petlury – w innych wagonach dużo osób z Winnicy. Dojeżdżamy do Żmerynki — tu zatrzymanie i dłuższy postój. Mój brat idzie na zwiady i oto, co się okazuje: Haliczanie znani ze złego nastawienia do Polaków, a których sztab stał wówczas znajdował się w Winnicy, pożałowali, że nas wszystkich wypuścili i zatelegrafowali, by zawrócić pociąg.
Na stacji dużo żołnierzy, pociąg nasz otoczony, wszystkie drzwi do wagonów pozamykane. Nikt wyjść nie może. Zdzisław widzi idącego po peronie Petlurę. Drzwi zamknięte i stojący w drzwiach żołnierz nie daje ich otworzyć. Mój brat odtrąca strażnika, siłą otwiera drzwi, wyskakuje na peron do Petlury i informuje go o tym, co się dzieje, jednocześnie powołując się na jego rozporządzenie i odpowiedzialność. Ataman zaskoczony zbladł, speszył się i obiecał wszystko do porządku doprowadzić. Wkrótce też przysłał wiadomość, że jedziemy dalej bez zatrzymania. Opieka Boska nad nami wszystkimi sprawiła, że w tej tak groźnej chwili Petlura się znalazł na dworcu i sprawę załatwił, ratując nas wszystkich z wielkiego niebezpieczeństwa.
Dojechaliśmy do granicy Galicji. Tam zobaczyliśmy pierwszego polskiego żołnierza, smętnie wyglądającego w bardzo zniszczonym mundurze.
Jechali z nami dwaj panowie Jełowiccy, Kazimierz i Ludwik, pan Feliks Zdziechowski z Czerepaszyniec, książę Szczerbatow z żoną – właściciel Niemirowa, syn uroczej, niesłychanie miłej i ładnej księżnej Szczerbatowej, wnuczki Mieczysława Potockiego, którą wraz z jej śliczną córką Sandrą bolszewickie władze w Niemirowie rozstrzelały. Poznałam kiedyś te panie w Pietniczanach. Byłam pod wrażeniem ich wielkiej dystynkcji i nadzwyczajnego uroku. Przecierpiały dużo, bardzo ciężko im było pod koniec, i na śmierć poszły ze spokojem, bohatersko. Niech się nie zatrze pamięć o nich.
Na granicy w Kopyczyńcach z pociągu wyszliśmy wszyscy w polu i musieliśmy pieszo iść do stacji Husiatyn, nie było już bowiem torów. Cały ten epizod zupełnie wyszedł mi z pamięci. Z opowiadań dzieci wspomnę tylko, że żołnierze graniczni przyprowadzili moim dziewczynkom — nie wiem z czyjego rozkazu, raczej z chęci zrobienia im przyjemności — dwa konie wojskowe, na których one pojechały sobie na spacer.
Cała ta podróż od Winnicy do Kopyczyniec trwała 24 godziny.
I tak się rozpoczęło nasze wygnanie…
Słowo Polskie, na podstawie „Wspominek nikłych”, 24.03.16 r.