Na przeciwnej stronie obozu tureckiego była skała stroma, a tak wysoka, iż o trzydzieści stop sterczała nad głęboką przepaścią.
Tam Turków popędził popłoch, i wielu już z tej skały rzuciło się w przepaść, aby nie polec od ręki Polaków, — gdy Stefan Bidziński, strażnik koronny, ze swym pułkiem znacznie przerzedzonym na uciekających uderza. Ale taki był nawał pędzących na ową skałę, że porwany tłumem, wraz z koniem runął ze skały w przepaść mąż waleczny i ledwo życia nie stracił.
Nie lepiej się powiodło nieprzyjaciołom, co potrafili dobiec mostu na Dniestrze, chcąc w zamku chocimskim znaleźć ocalenie. Pod ciężarem spłoszonego tłumu most się rozerwał i w toniach rzeki grób im otworzył.
Litwini zdobyli buriczuk i chorągiew Hussejna-baszy. Gdy słońce stanęło w południu, zwycięstwo było zupełne.
Hetmani, ufni w pomoc Bożą, zapragnęli przede wszystkim złożyć mu dziękczynne modły. Ksiądz jezuita Adam Przyborowski, spowiednik Sobieskiego, wspaniały namiot Hussejna-baszy poświęciwszy, wdział szaty kapłańskie i przy wzniesionym ołtarzu mszę świętą odprawił, przy której paliły się woskowe świece znalezione w tymże namiocie. Hetmani, starszyzna, równie jak wszystkie rycerstwo, padłszy na kolana, zaśpiewali chórem pieśń dziękczynną: „Ciebie Boga chwalimy”.
Jan Sobieski, zażądawszy papieru i przyborów piśmiennych z kancelarii bisurmana, zasiadł i napisał list do księdza podkanclerzego w tych słowach:
„fiextera Domini fccit virtuteni”, potężniejszy bowiem był nieprzyjaciel od nas, bo go trzydzieści tysięcy liczyło się w okopie, w miejscu niedostępnym, potężnemi opasanym wałami, nad Dniestrem przy zamku chocimskim. Zginął we dwu godzinach, forsowany od mężnego rycerstwa, gdy pola przez dwa dni dać nie chciał. Starszyzna wszystka prawie zginęła; baszów już trzech na placu znaleziono. O samym Hussejnie-baszy jeszcze de certo non constal, drudzy żywcem wzięci. Znaki, insignia wszystkie, ze dwudziestą kilką dział, tabor i wszystkie splendory dostały się w łup wojska naszego, za szczęściem jego królewskiej mości na tem właśnie miejscu, gdzie przed pięćdziesiąt kilką laty nasze było w oblężeniu wojsko. Trupy i wodę i ziemię okryły, bo lego co niemiara, chybiwszy mostu, potonęło. Ostatek salwował się do Kamieńca, ale i ci przyjęci od Mullanów i naszych wołoskich, na to za rzekę komenderowanych chorągwi, tamten trupem swoim zasłali gościniec. Wpadło coś do zamku chocimskicgo, do którego jutro z armat uczyni się experiment. Most i szańc za rzeką na kształt zamku, już w naszych ręku. Owo zgoła mirabilia Pan Bóg z nami uczynił, nad pomyślenie i imaginacyą ludzką, któremu się to wszystko przyznawa, za co mu niech będzie na wieki cześć i chwała.
„Z naszego wojska, jako w tak ciężkim razie, niemało dobrych zginęło junaków. Kopij większa skruszona połowa, bo tak mężnych łudzi, jak było to tureckie wojsko, wieki nigdy nie miały, i już będąc w taborze, po dwa razy bliscy my bardzo byli przegranej. Ale rezolucya ekstraordynaryjna i sprawa dobra, osobliwie hussarskich chorągwi, wytrzymała i zwyciężyła. Hospodar multański, za podstąpieniem wojska pod obóz jego w wigilią tej żeby, ze wszystkimi swoimi do nas przedarł się, i teraz się dopiero przyznaję, żeśmy dlatego umniejszali potencyi nieprzyjacielskiej, abyśmy wam byli serca me psowali. Namiotów, koni tureckich, wielbłądów, mułów, srebra, złota co niemiara wpadło w lup wojska naszego, i piechota, której wielkie męstwo i wielką każdy przyznać musi rezolucyą, przez kilka dni nie mając co w gębę włożyć, teraz sobie w nieprzyjacielskim odpoczywają obozie, przeszłych wetując głodu i niewczasów.
Wkrótce i warowny zamek chocimski zdał się na łaskę zwycięzcy.
Wśród tej radości wieść głucha do obozu nadbiegła o śmierci króla Michała Korybula, który dnia 4 listopada zakończył życie we Lwowie.
Kaplan-pasza, nadciągający ku Chocimowi ze znaczną siłą Muzułmanów na wieść o strasznej klęsce Hussejna, wydał na pastwę ognia swój obóz pod Cecorą i uciekł za Dunaj. Wszystkie załogi tureckie rozłożone po zamkach, cofały się strachem zdjęte, zostawiając zniszczenie i pożogi, jako pamiątkę swego przejścia. Radość i uwielbienie ogarnęły całe chrześciaństwo, które w tym zwycięstwie widziało własne ocalenie.
Jan Sobieski, wyruszywszy z obozu, najprzód w Złoczowie, następnie w Żółkwi odpoczął, zanim przybył do Lwowa. Stolica Rusi wspaniale powitała zwycięzcę. Ławnik tego grodu, Jan Kochanowski, mąż wysoko ukształcony, mowę swoję zakończył słowy: „Działaj, postępuj i panuj!”
Ostatni wyraz wkrótce się ziścił: zwycięstwo chocimskie dało koronę polską Sobieskiemu.
Bogate łupy uposażyły hojnie rycerstwo nasze w złoto, srebro, klejnoty, drogie sprzęty i przybory wojenne. Moc wielką nabrano dzielnych koni, mułów, osłów, a szczególniej też wielbłądów. „Nasiało się tedy (jak mówi Pasek) po wszystkiej Polsce rzeczy tureckich, owych haftowanych rzeczy ślicznych, koni pięknych, łubiów bogatych i innych różnych specyntów, w rzędach srebrnych, w namiotach bogatych i szalach. Naprowadzono do Polski wielbłądów siła, tak że go dostał i za podjezdem. Ale też to jeden syn osobliwie ucieszył ojca zdobyczą; a był ten syn jego rotmistrzem dymowym, miał kilka wielbłądów zdobycznych. Przyjeżdżając przed dom, chciał się ojcu pokazać na powitaniu tureckim strojem. Ustroił się w ubiór wszystek turecki, w zawój, wsiadł na wielbłąda, kazawszy czeladzi zatrzymać się na wsi, i pojechał przodem do dworu. Ojciec staruszek idzie przez podwórze z laską do jakiegoś gospodarstwa, a owo straszydło wjeżdża we wrota. Okrutnie uciekać począł, żegnając się. Syn, widząc że się ojciec zaląkł, pobieży za nim, wołając: „Stój dobrodzieju, ja to, syn twój.“ Ojciec tem bardziej w nogi; potem rozchorował się z przelęknienia i niedługo potem umarł.“
Wacław Potocki w wierszu swoim przypisanym Sobieskiemu już królowi, przypominając mu tak sławne pod Chocimem zwycięztwo, mówi w końcu:
„I to do Twej, królu mój, niech należy chwały, że których dotąd kraje północne nie znały, Rozmnożyłeś wielbłądy z Turek w ziemi naszej.“ Jakoż od tej pory zwierzęta te stały się pospolitymi w Polsce; po wielu dworach panów chowano je i używano pod juki. Niemcewicz opisuje, że w podroży z Puław do Warszawy lub Krakowa ksią¬żęta Czartoryscy używali jeszcze wielbłądów.
Słowo Polskie za: Tygodnik Illustrowany, 111, 1861 r., 16 marca 2021 r.
Leave a Reply