Zajazd w Machnówce

Fot. Dmytro Antoniuk

Prawie wszędzie w kraju nad Wisłą karczmy i zajazdy miasteczkowe bywają jak najrozmaitszej, całkiem od innych swych sióstr odmiennej struktury, oraz nie mniej rozmaitego wewnętrznego rozkładu.

Na Wołyniu, Podolu i Ukrainie dzieje się inaczej: od Horynia do Dniestru i od Zbrucza do Dniepru i Irpienia, przybytki te gościnne dla podróżnych bywają po większej części najzupełniej jednakowe, jak dwie krople wody podobne do siebie. Zawsze tu, na górce wysokiej, panującej ponad przepaścią błota w jesieni, a puszystym czarnego prochu kobiercem w lecie, wznosi się w kształcie statku Noego obszerny z czerwonym dachem budynek, obrócony węższym swym bokiem ku rynkowi, lub głównej ulicy, a przez całą swą długość rozcięty w środku szeroką wjazdową bramą.

Numery w nim gościnne, uszykowane po obu stronach wjazdowego gardziela, składają się zwykle z dwóch frontowych pokoi i czterech, lub sześciu bocznych pokoików, wychodzących na dwa błotniste i ciemne zaułki. Pierwsze z nich zaopatrują się w wygodne, politurowane, z materacem, lub piernatem łóżka, w kanapę, krzesła, zwierciadło, firanki i liczne sztychy na ścianach; następne – w proste tylko łóżeczko anachorety z sianem i kilimkiem, w stół, tapczan, kilka stołków i małe lusterko nad łóżkiem.

Nie kwapcie się jednak czytający ten ustęp mieszkańcy stron nadwislańskich z przedwczesnym wykrzyknikiem; – ho, ho! U nas daleko lepiej; w mniejszych bowiem miasteczkach, albo nie mamy całkiem zajazdów i austerii, albo, gdy się tam one zdarzą, wygodniej bywają od ukraińskich urządzone.

– Przekonam zaraz, że się całkiem pod tym względem mylą nadwiślanie. W zajeździe miasteczek koronnych spotyka się często i schludny ze świeżym obiciem numer, i łóżko zaopatrzone w obszytą cieńkim prześcieradłem kołdrę, i komodę na rzeczy, i piec zgrabniuchno z białych kafelków zbudowany; ale zjechawszy tam niespodzianie zimą, znajdzie się zwykle pokój od kilku dni, lub od tygodnia nieopalony, brak faktora i właściwej hotelowej posługi, brak nieraz samowaru, a zawsze prawie jakiego bądź najskromniejszego dla zgłodniałych podróżnych jadła.

Braki te są tym dotkliwsze, iż w miasteczku drugiego zajazdu zwykle niema wcale, i volens nolens, w schludnej, lecz chłodnej i głodnej trzeba tutaj pozostać. W ukraińskich austeriach, zwykle utrzymywanych przez izraelitów, wszystkie te wyżej wyliczone braki nie istnieją wcale. Najpierw dlatego, że w mniejszym miasteczku bywa tam kilka do wyboru, a w większym kilkanaście takich, jedna przy drugiej ustawionych oberż; a po-wtóre, że w każdej z nich jest jeden, lub dwóch niesłychanie usłużnych miszuresów, to jest faktorów i posługaczy zarazem, oraz, że w owej okrzyczanej żydowskiej gospodzie znajdzie się zawsze w porze zimowej pokój wybornie ogrzany, cały rząd kipiących i gotowych na każde zawołanie samowarów, z przygotowanym zawczasu rynsztunkiem śmietanki i świeżych bułek, a dla zasilenia bardziej wygłodzonych i niezaopatrzonych we własne gastronomiczne zapasy podróżników, różne marynaty, ryby nadziewane i tradycyjny rosół z kury, lub indyka. Zresztą dodajmy do tego niezmierną uprzejmość dla przybywającego gościa, nie tylko ze strony wygadanych miszuresów, ale nawet sennych gospodarzy, starających się to uprzejmością, to jakąś parafialną nowinką, to własnoręczną w czym bądź posługą, dogodzić swoim gościom, a mieć będziemy dokładny wizerunek małomiasteczkowych na Ukrainie zajazdów.

Na zakończenie robionych przez nas porównań wspomnieć jeszcze musimy i o tym, że w Królewstwie poznajemy bliżej tak gospodarza zajazdu, jak i jego sługę, w czasie tylko naszego odjazdu, to jest wtedy właśnie, kiedy pierwszy przedstawia sążnisty rachunek austeryjny, drugi wyciąga rękę po niezasłużony datek; przeciwnie, w ukraińskiej gospodzie, za przybyciem gościa wszystko, co żyje, jest na jego skinienie, a tylko przed samym odjazdem miejscowi posługacze mniej się pokazują w numerze, jedynie, by uniknąć pogardliwego miana natrętów i wyzyskiwaczy.

Wszystkimi opisanymi tutaj sui generis wygodami ukraińskiego zajazdu obdarzyła nas sowicie i machnowiecka gospoda. Jak tylko wprowadzono nas do schludnie umeblowanego, o obszernych rozmiarach frontowego pokoju, zaraz podano samowar z wybornym herbatnim przyborem, winnickimi obwarzankami i pokrojoną w plasterki cytryną, a niezwłocznie potem zajęto się skwapliwie posłaniem wielce pożądanych łóżek.

Walery Franczuk na podstawie tekstu Edward Chłopicki, „Stepowe szlaki”, („Kłosy”, 1880 r., t. XXXI), 08.04.18 r.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *