Uchodźcy polskiego pochodzenia z Mariupola

Przez jedenaście miesięcy  polskie rodziny z Mariupola i okolic musieli walczyć o możliwość powrotu do ukochanej Ojczyzny przodków. Po wymówkach i bagatelizowaniu problemu zagrożenia dla życia rodaków z pogranicza ukraińsko-rosyjskiego konfliktu przez poprzedni rząd PO-PSL, Ewa Kopacz i Grzegorz Schetyna skapitulowali i na początku października ogłosili o rozpoczęciu przygotowań do wywiezienia uchodźców polskiego pochodzenia z obwodu donieckiego – zarówno z Mariupola, kontrolowanego przez siły rządowe, jak i ze wschodniej części regionu, okupowanego przez prorosyjskich terrorystów.

Kiedy ucichły fanfary po hucznej akcji pierwszej fali ewakuacji rodaków z Donbasu, przeprowadzonej na przełomie pierwszej i drugiej dekady stycznia 2015 r. okazało się nagle, że nie wszyscy osoby polskiego pochodzenia dostały „bilet do świata bez spadających na głowę rakiet”. Najbardziej aktywnie zaczął upominać się o względy polskich władz prezes Polsko-Ukraińskiego Stowarzyszenia w Mariupolu Andrzej Iwaszko (urodzony w Sądowej Wiszni na terenie byłej Wschodniej Małopolski). Razem z redakcją „Słowa Polskiego” zaczął on „bombardować” desperackimi listami członków swojej organizacji polskie instytucje państwowe. Listami, które pisali potomkowie polskich zesłańców na Donbas z Podola i Wołynia, żołnierzy WP i Ślązaków.

Już 27 stycznia „Słowo Polskie” napisało:  […] Okazuje się jednak, że nie wszyscy etniczni Polacy zostali powiadomieni o możliwości wyjazdu z okupowanych przez prorosyjskich separatystów terenów wschodniej Ukrainy. Ci, którzy wymagają równego traktowania i takiego samego stosunku do siebie, jak i do już wywiezionych z Donbasu Polaków, bombardują listami skrzynki pocztowe prezesów polskich organizacji na Donbasie i Konsulatu Generalnego w Charkowie.

Pisanie owych listów zbiegło się w czasie z ostrzelaniem z rosyjskich Gradów wschodniej dzielnicy miasta Mariupol. Wówczas zginęło 30 osób, 100 kolejnych zostało rannych. Kilka polskich rodzin wskutek ostrzału stracili dach nad głową, jeszcze inni słuchali, jak nad ich głową latają pociski i miny, zarówno ze strony pozycji ukraińskich, tak i terrorystów. Nagle aktywizowały się polskie media. 28 stycznia ówczesny minister spraw zagranicznych Schetyna ogłosił, że „szczegółowo zbada sytuację Polaków z Mariupola”. Wydawało się, że postawa wobec „jednorazowej” akcji ewakuacji, którą deklarowali zarówno Kopacz i polski MSZ może ulec zmianie. Dzień później do Mariupola nawet pojechał przedstawiciel polskiej placówki dyplomatycznej z Charkowa i spotkał się z rodakami w celu zbadania sytuacji.

– Dołożę wszelkich starań by tym razem do Polski więcej nie trafili ludzie, którzy wspierają separatyzm i zabijanie niewinnych dzieci z rakiet, jak to wydarzyło się 24 stycznia w Mariupolu – powiedział 30 stycznia w wywiadzie dla mediów polonijnych na Ukrainie Andrzej Iwaszko – Pracując nad stworzeniem listy osób polskiego pochodzenia, które potencjalnie mogą wyjechać podczas drugiej fali ewakuacji do kraju przodków, często zadaję im prowokacyjne pytania, żeby dowiedzieć się, czy nie mają one stosunku do terrorystycznych ugrupowań, walczących z ukraińskimi żołnierzami, by zapobiec eksportowi rosyjskiego terroryzmu do Polski. Nie mogę stwierdzić, że nawet w Mariupolu wszyscy ludzie są patriotami Ukrainy. Wskutek prowadzonej przez Putina propagandy, niektórzy nadal święcie wierzą, że to siły ukraińskie ostrzelały w ubiegły weekend (24 stycznia) Mariupol, nie ufając nawet oficjalnym doniesieniom OBWE i NATO, potwierdzającym fakt odpalenia pocisków reaktywnych z terenów, kontrolowanych przez prorosyjskich bandytów.

Tego samego dnia padła deklaracja udzielenia wsparcia mariupolskim Polakom przez Fundację „Wolność i Demokracja”, która bardzo aktywnie działała i wciąż działa na rzecz pomocy i adaptacji Polakom z pierwszej fali ewakuacji. 6 lutego prezes WiD Michał Dworczyk zaapelował do premier Kopacz by wołanie Polaków z Donbasu zostało usłyszane i akcja ewakuacji została wznowiona.

Tydzień później przedstawiciele Fundacji wyruszyli samochodem do Mariupola by zbadać, jak jest sytuacja naprawdę. – Ci ludzie wymagają po prostu opieki i rehabilitacji w spokojnej atmosferze. Przez fale lęku widać emocje i napięcie, które towarzyszą naszym rodakom w Mariupolu i okolicach na każdym kroku. U nas (w Polsce – red.) jest tak – martwimy się, że dziecko, które poszło do szkoły – zapomniało śniadania, a ci umierają ze strachu, że ich dzieci mogą nie przeżyć ataków rakietowych podczas zajęć w szkole! Martwią się także o to, że gdy sami zginą, to ich dzieci zostaną sierotami. To życie w warunkach wojny. Na dłuższą metę – niemożliwe do zniesienia. Dlatego postulat, żeby dokończyć repatriację i pomóc także Polakom z Mariupola i okolic opuścić rejon walk, jest priorytetowym dla władz w Polsce. Nasi rodacy już doświadczyli śmiertelnego strachu, który pozostawił bardzo poważne, choć niewidoczne rany – powiedział w drodze powrotnej ze strefy operacji antyterrorystycznej Rafał Dzięciołowski, członek Rady Zarządu WiD.

Wiosną i w pierwszej połowie lata nasi rodacy na wschodzie Ukrainy nadal siedzieli spakowani na walizkach w swoich mieszkaniach. A rząd PO-PSL udawał, że „wszystko jest OK i Polacy w Mariupolu nie mają się czego obawiać: „W wypadku eskalacji konfliktu wywieziemy je w przeciągu 72 godzin!”. Ale czy będą prorosyjscy terroryści tak „uprzejmi”, że zaczekają 72 godziny, póki strona polska sprawdzi wszystkich chętnych i wywiezie rodaków do Polski?

W przypadku ataku rosyjskich wojsk na Mariupol ewakuacja jest nierealna. Rosjanie prawdopodobnie nie będą chcieli po prostu zająć miasta, ale dojdzie do oblężenia – oceniali ówczesną sytuację Andrzej Iwaszko i Jerzy Wójcicki. – Nie rozumiemy, dlaczego trzeba czekać w najbardziej tragicznych momentach, przecież oni (osoby polskiego pochodzenia – przyp. red.) wyrażają wolę powrotu do ojczyzny przodków już teraz!

Afektem „teatru absurdu”, który grał ówczesny polski rząd stała się wrześniowa wypowiedź pani Kopacz dla Polskiego Radia: „Nie wiem nic o sygnałach od mariupolskich Polaków ws ich ewakuacji”. Polacy w strefie działań wojennych na wschodzie Ukrainy nie zmusiły długo czekać na reakcję. – My, Polacy z Mariupola, nie mamy wygórowanych wymagań, jesteśmy gotowi pracować społecznie za bezpieczny dach nad głową i sprzątać ulice w razie potrzeby na terenie naszej historycznej Ojczyzny. Słuchając zapewnień, że Polska jest gotowa przyjąć setki uchodźców-Muzułmanów, ubolewamy, że dla nas – katolików, potomków represjonowanych Polaków, dzieci i wnuków przymusem wywiezionych przez NKWD z Podola i terenów byłej II RP na Donbas polskich żołnierzy, nauczycieli, urzędników, nie ma miejsca na naszej historycznej Ojczyźnie… – napisały we wspólnym oświadczeniu do Kancelarii Prezydenta, Premiera, Sejmu i Senatu.

Wzmianka o „sprzątaniu ulicy za dach nad głową” poruszyła nawet najbardziej czerstwe urzędnicze umysły. Premier Kopacz w przedostatnim dniu września zrobiła sensacyjne oświadczenie, dotyczące uwzględnienia w budżecie na rok 2016 pieniędzy na wielką falę repatriacji rodaków ze Wschodu.

30 września na konferencji Prawa i Sprawiedliwości w Warszawie przed kamerami razem z Jarosławem Kaczyńskim, Elżbietą Witek i Michałem Dworczykiem pojawili się także Polacy z Białorusi, Litwy i Ukrainy. Stanowczo zaapelowali do rządu by ten przestał zwlekać z ewakuacją etnicznych Polaków z Mariupola, miasta na Donbasie, które znajduje się na linii konfliktu Rosji i Ukrainy.

7 października można powiedzieć, że stał się „cud”. Minister Schetyna ogłosił o rozpoczęciu drugiej fali ewakuacji uchodźców polskiego pochodzenia z Donbasu. Dzień później ekipa polskich dyplomatów ruszyła do Mariupola by przygotować grunt pod tą akcję.

23 listopada po miesiącach tułaczki i obijania progów nasi rodacy ze Wschodu zaczęli przybywać do Polski. Mówią z nieco dziwnym akcentem, są inaczej ubrani i w oczach wciąż widać strach: „Jak tu będzie. Czy uda mi się adaptować do nowych warunków po dwóch latach życia w warunkach wojny?”. Takie pytania nurtują w głowach wszystkich uchodźców polskiego pochodzenia. Rola państwa polskiego polega nie tylko na dowiezieniu ich do ośrodka Caritasu w Rybakach i oddania pod opiekę księżom, lecz dopilnowania, by ci Polacy, część z których wciąż tkwi w sidłach rosyjskiej propagandy z perspektywy dwóch tysięcy kilometrów zrozumieli, kto jest prawdziwym winowajcom ich tułaczki i cierpień.

Słowo Polskie, 02.12.15 r.

Skip to content