Któż z inteligentych i wykształconych mieszkańców naszego kraju nie marzył o Zofiówce?
Któż nie chciał jej kiedykolwiek w życiu swym oglądać; nie pragnął sprawdzić opianych, czy opisanych przez poetów, turystów i geografów piękności tego rajskiego zakątku; nie rad byłby porównać ich z powabami o osobliwośćiami innych naszych, rozsianych po różnych prowincjach kraju, ogrodów?
Zaprawdę, odkładających na potem i zwlekających tę daleką podróż, lub nie mających całkiem nadziei odbycia jej kiedy, widzieliśmy nieraz; ale obojętnych, niechcących wcale widzieć Zofiówki, lub chociażby tylko na tle wyobraźni ogólnie przedstawić jej sobie, nie spotkaliśmy nigdy. Były czasy idealnych prądów i upodobań, nastały dziś – realnych i pozytywnych, a mimo to, cześć dla cudnej Zofiówki została ta sama, niewzruszona, z jednakowym wygłaszana przejęciem się, zapałem, entuzjazmem.
Tak szukający poetycznych natchnień i metafizycznych upojeń idealista, jak z rutynową punktualnością i zimnym obliczeniem badający wszelkie przejawy zachcianek i prac ludzkich realista, zarówno ciągnęli i ciągną sercem, czy głową do tego sanktuarium sztuki i natury, dla ubawienia oka, myśli swobodnej i namiętnej, lub chłodnej wyobraźni.
Gdy taki był i jest dotąd jeszcze ogólny u nas pociąg do tego ukrytego na ukraińskich kresach zakątka, łatwo pojmie czytelnik, że i mnie starego zwolennika miejsc pięknych, sławnych z rozgłosu, a przede wszystkim naszych własnych, czarodziejskie pod Humaniem ustronie ciągnęło do siebie nie na żarty.
Toteż w przeznaczony dzień na tę wycieczkę zerwałem się z posłania o świcie, przed godziną siódmą, zbudziłem bez ceremonii rozespanego szlafkamrada, poczęstowałem go, od dawna już gotową na stole, herbatą, i punkt o ósmej, wraz z nieodstępnym, a łaskawym towarzyszem, pojechałem do krainy czarów.
Przebywszy dość pokaźnie zabudowaną ulicę Zofii, rychło znaleźliśmy się za miastem. Tam, wśród otwartych, lecz górzystych zarazem pozycji, uśmiechnęły się najpierw do nas zalotnie dwie okazałe wille, a dalej, na girlandzie dokolnych lasów, najeżona drzewami rzadkich gatunków, górska kotlina, z żelaznym na froncie ogrodzeniem i bramą.
Zanim wstąpimy na klasyczną ziemię sztuki i wiejących tu dotąd jeszcze epikurejsko-anakreontycznych nastrojem pańskiej fantazji, powiedzmy parę słów wstępnych o początkowych dziejach ukraińskiego Edenu. Szczęsny Potocki, po strasznych życia całego wstrząśnieniach i burzach, karmił marę swej posępnej wyobraźni ciągłą prawie zmianą miejsc i otacząjących go ludzi. Wśród tych to bezcelowych, z gorączkowym usposobieniem odbywanych, przejażdżek od Tulczyna do Krystynopola i od Krystynopola do dóbr humańskich, powziął on chęć nieprzepartą fundowania w zamiejskiej, napełnionej skałami i zdrojowiskami dolinie, wspaniałego dla pięknej swej Zofii ogrodu. Chęć potentata, liczącego na miliony roczne z dóbr swych ogromnych dochody, dała się łatwo urzeczywistnieć. Sprowadził on najpierw do Tulczyna dawnego współtowarzysza broni, kapitana artylerii, Mecha; własnym kosztem wysłał go stamtąd do Saksonii i Śląska dla rozszerzenia posiadanych już przez niego w znacznym stopniu technicznych wiadomości, i gdy ten, po pewnym przeciągu czasu, wrócił na Ukrainę z bogatym zapasem różnych fizycznych przyrządów i narzędzi, oraz odpowiednim doborem ludzi fachowych, powierzył mu z całą ufnością założenie ósmego, jak się wyraża Trembecki, cudu świata.
Kilka tysięcy ludzi wzięło się do kopania źródeł, formowania sztucznych jezior, sadzenia drzew, tarcia i szlifowania granitów, i tym sposobem, energicznie rozpoczęte w roku 1796 dzieło Mecha, ostatecznie ukończonym już było w cztery niespełna lata, to jest około roku 1800. Przez ćwierć wieku z okładem należało ono po kolei: do samego fundatora, pięknej jego żony i syna, Aleksandra. Od wypadków 1831 r. razem z kluczem humańskim Zofiówka przeszła na własność rządu i przezwaną została Sadem Cesarzowej; ostatnimi czasy podarowano ją świeżo tu założonej, pięcioklasowej szkole ogrodniczo-rolnej, gdzie się uczy obecnie pod dyrektorskim zarządem generała Anenkowa około 170 Rosjan, 50 Polaków, 20 Żydów, oraz kilku Ormian i Czerkiesów.
Walery Franczuk na podstawie tekstu Edwarda Chłopickiego, „Stepowe szlaki”, „Kłosy”, 1880 r., t. XXXI, Nr 802, s. 316-317, 13.07.18 r.
Leave a Reply