1920 rok. Zdobycie Koziatynia przez polską Dywizję Jazdy

26 kwietnia 1920 roku polskie oddziały pod dowództwem generała Jana Romera ze strony Berdyczowa ruszyły na Koziatyń.

O godzinie 4. stanęliśmy o 14 bez przeszkody na dwugodzinny wypoczynek w Białopolu (ok. 20 km od Koziatyna).

Tu z różnych źródeł cywilnych, ale najświeższych, dowiedzieliśmy się, że Koziatyn jest obsadzony tylko przez milicję, natomiast na dworcu jest około 15 transportów, każdy o sile mniej więcej 300 ludzi.

Wobec tego zarządziłem atak na dworzec przez 2. Pułk Szwoleżerów, 16., 1. i 14. Pułk Ułanów pod dowództwem Sulimirskiego.

Odbywać się miało to w następujący sposób: od Jankowiec, około 4 km na północ od dworca, ruszą wymienione pułki, za każdym 2 działa, kłusem lub galopem aż do północnej krawędzi Koziatyna, nie wysyłając żadnych patroli, żeby się nie zdradzić; tu się spieszą, przekroczą szybko, zabezpieczeni patrolami, Koziatyn i uderzą na dworzec w takim porządku: 2. Pułk Szwoleżerów na stację osobową, trzy inne pułki, każdy inną drogą, na stację towarową.

Działa mają torować drogę każdej kolumnie, zajmą pozycje jak najbliżej dworca i ogień skierują wprost na dworzec lub w wagony. Przygotowanie artyleryjskie rozpocznie się równocześnie, trwać będzie kilka minut, po czym kolumny z okrzykiem hurra, z granatami ręcznymi i karabinami maszynowymi rzucą się do szturmu.

Cały efekt obliczony był na zupełne zaskoczenie nieprzyjaciela, na niewątpliwą moralną przewagę naszego żołnierza przy niespodzianym spotkaniu z nieprzyjacielem; 8. i 9. Pułk Ułanów i 2 bat. zostały na północnej krawędzi Koziatyna, jako rezerwa; ja z nimi.

Ażeby się upewnić, że płk Sulimirski według mojej intencji będzie kierować atakiem, dodałem mu jako oficera łącznikowego swego szefa sztabu mjr. Piskora. Od godz. 18 zaczyna się formowanie dywizji do ataku przez Jankowce. Koło 18.45 przychodzi od mjr. Piskora oficer z raportem, że moja „obecność konieczna”. W mgnieniu oka jestem przy płk. Sulimirskim i stwierdzam, że każe się pułkom już w Jankowcach spieszyć (powodem tego było kilka strzałów armatnich ze strony bolszewickiej, jakoby ogień karabinowy z Jankowiec, i odzywające się syreny). Rzeczywiście, zdawało się, że pochód nasz bolszewicy odkryli, ale mimo to powodzenie zależało od szybkości i energii natarcia.

Wszak bolszewicy do zorganizowania obrony potrzebowali czasu, chodziło o to, kto będzie działał prędzej, sprawniej i energiczniej. Jakby wyglądał atak pieszy kawalerii, która, nim się natknie na nieprzyjaciela, musi przejść 4 km w pieszym szyku bojowym?
Kazałem przeto bez namysłu pułkom na powrót wsiąść na koń i atak wykonać, jak to poprzednio rozkazałem, zauważywszy, że płk. Sulimirskiemu brakło dostatecznej energii, zastąpiłem go płk. Dziewickim, dowódcą 1. Pułku Ułanów (dając płk. Sulimirskiemu wyższą, a spokojniejszą funkcję); niestety zwłoka spowodowana tymi wypadkami odroczyła atak do nocy.

Około godz. 21 udało się wtargnąć do dworca towarowego, ale nie wzięto go jeszcze, natomiast do dworca osobowego nawet nie udało się dojść. Bolszewicy byli wprawdzie zupełnie zaskoczeni — ich jeńcy zgodnie
zeznawali, że nas uważano za powstańców ukraińskich — ale właśnie dlatego stawiali na dworcu rozpaczliwy opór. Z drugiej strony atak nasz, jak o tym z czasem przekonałem się naocznie, nie odbył się tak, jak rozkazałem, a zwłaszcza brakło tego racjonalnego, energicznego poparcia artylerii, które przewidywałem i nakazałem. Dlatego też atak na razie nie robił postępów.

Około godziny 22 udałem się osobiście na dworzec i stwierdziłem, że w rzeczywistości jest gorzej niż na to wskazywały meldunki płk. Dziewickiego i mego szefa sztabu; 14. Pułk Ułanów zajął wprawdzie zewnętrzne (wschodnie) skrzydło skrajnych torów dworca towarowego, ale bolszewicy zawzięcie trzymali wewnętrzne tory, strzelając z wagonów i spod wagonów z karabinów i kartaczownic, tak że na razie dalsze postępy wydawały się wykluczone.
1. i 16. Pułk Ułanów, wziąwszy trochę jeńca, trzymały się nie bez trudności na krawędzi dworca; 2. Pułk Szwoleżerów dotarł do dworca osobowego, ale stąd w silnym ogniu, ze stratami, stopniowo cofał się do miasta i tylko 14. Pułk Ułanów atakiem od skrzydła, a przede wszystkim dzięki energii akcji robiłcpowolne postępy. Głównym powodem miernych rezultatów była niezdecydowana akcja artylerii, która strzelała „zza węgła”, a że i to było technicznie niemożliwe, przeważnie milczała. Zarządzenia moje zmierzały przede wszystkim do lepszej organizacji ognia z dział i z karabinów maszynowych, a przeprowadzenie tych zarządzeń zostawiałem jeszcze dowódcom pułków i dowódcy ataku płk. Dziewickiemu.

Około godziny 2 (27 kwietnia) 2. Pułk Szwoleżerów melduje, że jego sytuacja zaczyna być bardzo trudna; interpeluję płk. Dziewickiego i widzę, że jego ingerencja nie wystarcza. Mój sztab leży martwy ze znużenia, moje nerwy grają. Proszę więc z sobą płk. Dziewickiego i tylko oficera dyżurnego mojego sztabu (rtm. Dreszera) i z nimi przechodzę na odcinek szwoleżerów. Tu wykazuję na miejscu wszystkie dotąd popełnione błędy: fałszywe pozycje armat, kartaczownic, linii obronnej, niedostateczne wyzyskanie sił stojących do
dyspozycji (stały objaw, iż „stan bojowy” nie jest w proporcji do „stanu wyżywienia”) itp. Grube błędy 2. Pułku Szwoleżerów podobnie powtarzają się przy pułkach 1. i 16. ułanów; tylko 14. Pułk Ułanów, choć powoli, robi w boju postępy. Zresztą widzi się wszędzie fałszywą taktykę: placówki, kulomioty, działa stoją w uliczkach, zasłonięte domami, działa strzelają, już to pośrednio bez żadnej gwarancji trafienia celu, już to na fantastyczne cele, jak niewinną wieżę kościelną, wysoko położone werandy itp. urojonych wrogów; pułkownicy nie mają jasnych planów ataku.

Po skorygowaniu tego rodzaju usterek, zarządzam interwencję 9. Pułku Ułanów na prawym skrzydle i atak na dworzec osobowy pułkami 9. i 2. szwoleżerów, a na ciężarowy przez 14. i 1. Pułk Ułanów. Pierwszy atak miał przeprowadzić rtm. Borkowski101 (9. Pułk Ułanów), drugi płk Plisowski (14.Pułk Ułanów), a dla obu kierunkową było flankowe ostrzelanie dworców i pociągów ogniem artyleryjskim i energiczny atak
flankowy granatami ręcznymi.

Atak na dworzec kolejowy w Koziatyniu rozpoczął się 27 kwietnia 1920 roku około godziny 6, a już około 7 osiągnęliśmy zupełne powodzenie. Wzięliśmy przeszło 2000 jeńców, 150 lokomotyw, 3500 wagonów, w tym 7 pociągów sanitarnych, 2 pociągi kąpielowe, mnóstwo bardzo cennego materiału sanitarnego itp., ponadto odcięliśmy odwrót 44. sowieckiej i jednej ukraińskiej brygadzie sowieckiej, które poddały się nam prawie w komplecie. Liczba naszych jeńców wzrosła do wyżej 8500, zdobyliśmy 27 armat (w tym 4 – 15 cm), 176 kulomiotów, 4800 karabinów, mnóstwo amunicji itp.

Ogromne to powodzenie stało się dla nas kłopotem, bo służba ubezpieczenia taktycznego, pilnowanie i eskortowanie jeńców, strzeżenie ogromnej zdobyczy absorbowało wielu ludzi, bardzo potrzebnych do pielęgnacji koni, tak ważnej przed dalszymi operacjami.
Luzowanie ubezpieczenia zdobyczy. Naczelne dowództwo obiecało mi piechotę już na 27 kwietnia. Rzeczywiście, po południu tego dnia zameldował się u mnie dowódca jednego z pułków 15. Dywizji, z którym umówiłem zluzowanie taktycznego ubezpieczenia i straży przy jeńcach, rezerwując dla kawalerii strzeżenie zdobyczy na dworcu w Koziatynie. Ale pod wieczór zjawia się u mnie płk Jasiński, dowódca 15. Dywizji Piechoty i oświadcza mi, że ma zadanie objęcia odcinka razem z Koziatynem. Kiedy mu oświadczyłem, że ja nie otrzymałem analogicznego rozkazu z dowództwa 2. Armii, że dywizja jazdy nadal trzymać będzie Koziatyn, a zwłaszcza dworzec, który razem ze zdobyczą zamierzam zdać dopiero przy dalszym posunięciu się dywizji jazdy, że nam natomiast dla odciążenia naszego personalu, który musi się zatroszczyć o konie, potrzeba około 2 batalionów; płk Jasiński początkowo nie chciał dać niczego, a dopiero na żądanie, aby mi swą decyzję podał na piśmie, obiecał mi przysłać 1 batalion, na który jednak czekać musiałem jeszcze ze dwa dni, z wielką szkodą dla naszych koni.

28 kwietnia przybył Naczelny Wódz do Koziatyna, oglądnął zdobycz, kazał podziękować dywizji za wysiłek, a mój konflikt z płk. Jasińskim rozwiązał w ten sposób, że złożył go bezzwłocznie z dowództwa dywizji, które na propozycję gen. Listowskiego objął czasowo płk Jung (kolega z akad. artyl., o rok ode mnie młodszy).

30 kwietnia nareszcie przybył pod wieczór do Koziatyna 44. Pułk Strzelców Kresowych (mjr Szylling) i odciążył jazdę odpowiednio do moich intencji.

1 maja zarządziłem przegląd wszystkich koni dywizji, które mi przedstawiono w 4 grupach. Konie wyglądały stosunkowo bardzo dobrze, ani jeden koń nie zginął, w pułku było zaledwie 8, a najwyżej 20 wypadków odparzeń lub okuleń i tylko konie 16.  Pułku Ułanów (wielkopolskich) kiepsko wyglądały. Pułk ten bił się średnio, ludzie bezcelowych ciągłych włóczęgach męczyli niepotrzebnie konie, w ogóle robili wrażenie formacji o najgorszej dyscyplinie. Także piechota wielkopolska, o ile osobiście miałem sposobność ją obserwować, przedstawiała się dość kiepsko i była przedmiotem ustawicznych skarg ze strony ludności; słyszałem jednak zdania zachwalające jej bitność.

Słowo Polskie na podstawie „Generał Romer. Pamiętniki”, Warszawa 2011, Bellona, 24 sierpnia 2021 r.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *